22 lipca 2021. Zatrzymujemy sie na płatnym (20 zł za dzień) parkingu na Przełęczy Okraj.
Przechodzimy przez jezdnię i od razu jesteśmy na zielonym/czerwonym szlaku. Od razu jesteśmy dość wysoko więc czeka nas raczej mało wymagające podejście. Przez pierwsze 800 metrów szlak zielony biegnie razem z czerwonym wąską ścieżką przez las. Widoków nie ma żadnych więc można się skupić na omijaniu wystających kamieni.
Początek drogiRozejście szlaków nad przełęczą Okraj (1101)Informacja o zamkniętych szlakach. Będziemy więc wracać tą samą drogą
Druga część trasy prowadzi już tylko zielonym szlakiem wciąż dróżką wśród drzew, ale zdarzają się prześwity raz na jedną raz na drugą stronę. Turystów nie mijamy zbyt wielu, a jeśli już jakichś spotykamy to są to przeważnie Czesi.
Droga Jiřího Nováka – byłego dyrektora Krkonošského národního parku.Śnieżka Przy górnej stacji wyciągu U Kostela z Malej Upy
Jest pewien problem ze znaleziem punktu, gdzie znajduje się szczyt. W okolicy nie ma żadnych oznaczeń i musimy polegać na mapach i intuicji. W miejscu, które wygląda na kulminację znajdujemy jedynie słupek 18/1 i stary znak pomiarowy w lesie naprzeciwko.
Prawdopodobnie przy tym słupku jest kulminacja ŁysocinyZnak, że szczyt jest w pobliżu
24 kwietnia 2021. Naszym celem Zawory, północna część Gór Stołowych. Zatrzymujemy się we wsi Łączna na parkingu przy tutejszym ogrodzie zoologicznym.
Początkowy odcinek zielonego szlaku prowadzi wygodną szosą łączącą Mieroszów i Chełmsko Śląskie. Ruch tutaj niewielki więc droga nie jest uciążliwa.
Kilometr dalej, razem z zielonym szlakiem, schodzimy z szosy. Mijamy ostatnie zabudowania, szczekające psy i wychodzimy na otwartą przestrzeń pól otoczoną ze wszystkich stron lasami.
Szosa w prawo, a my w lewo
Pod koniec tego 2-kilometrowego odcinka wchodzimy w las i przez 300 metrów idziemy wzdłuż granicy państwowej.
Jeszcze tylko krótkie podejście i meldujemy się w Strażniczym Narożu (649). Tutaj zbiega się szlak zielony i żółty. Tutaj też zaczyna się szlak czerwony, którym od tej pory będziemy podążać.
Tyle zostało z oznaczeńStrażnicze Naroże – wiataOznaczenie początku szlaku
Początkowo trasa prowadzi przez las, ale potem otwierają się fantastyczne widoki w kierunku Chełmska Śląskiego i dalej na Góry Krucze.
Teraz ostry nawrót i do góry
W miejscu gdzie do czerwonego szlaku dobija niebieski zaczyna się delikatne podejście. Teraz mamy okazję podziwiać panoramę z jeszcze większej wysokości.
Trawersem przez zbocze, które jest jednocześnie stanowiskiem paralotniowymNa szczęście takich fragmentów nie było zbyt wiele
Po dotarciu na Róg robimy sobie krótką przerwę. Sam szczyt niczym szczególnym się nie wyróżnia. Jak na stoliwo przystało, jest to góra o płaskim szczycie, typowa dla obszarów o budowie płytowej czyli w tym przypadku Gór Stołowych.
11 kwietnia 2021. Pogoda idealna więc trzeba to wykorzystać na jakąś dłuższą wycieczkę. Jedziemy do Okrzeszyna i parkujemy obok kościoła i od razu jesteśmy na niebieskim szlaku.
Wydaje się chłodno, ale będzie coraz lepiej.Tablica przy kościele opisuje arcyciekawą historię tego miejsca. Mostek na rzeczce Szkło
Spacerkiem przez wieś kontynuujemy niebieskim szlakiem w stronę granicy do przystanku autobusowego, gdzie szlak niebieski skręca w prawo.
Czerwony do granicy, a my zostajemy na niebieskim
Jeszcze tylko kilka zabudowań i szlak niebieski wychodzi na polną dróżkę.
Spacerku ciąg dalszy
Po drodze trafiamy na jakiś ruiny. Okazuje się, że to budynek maszyny wyciągowej.
Panorama dawnych zabudowań Kopalni Uranu w Okrzeszynie. Widoczny budynek maszyny wyciągowej, praktycznie jedyna ocalała budowla po kopalni. Fotografia wykonana z pobliskiej hałdy. Była to chybiona inwestycja Zakładów Poszukiwawczych z Kowarskiej kopalni R-1. Przed widocznym budynkiem maszyny wyciągowej stała wieża szybowa nr 2. Był to główny wydobywczy szyb, zgłębiony do poziomu +210 metrów, służył także jako wentylator wydechowy. Wieża szybowa liczyła ponad 15 metrów wysokości, była wykonana prawdopodobnie z drewna. Wokół znajdowało się prawie 20 budynków (w większości drewnianych) Kopalnia na widocznym terenie posiadała m. in. Sztygarówkę, rozdzielnię, pseudo łaźnię, ciesielnie, magazyn rdzeni wiertniczych, stację napowietrzną wysokiego napięcia, narzędziownię. Istniał jeszcze szyb wentylacyjny – wdechowy na pobliskim zboczu Węglarza oraz sztolnia nr 1i 2. W połowie lat 50-tych po dotarciu do złoża, nagle zaprzestano jakichkolwiek prac. Przez kilka następnych lat kopalnię utrzymywano w stanie gotowości, prawdopodobnie na wypadek skierowań działań wydobywczych w kierunku Czech. Ostatecznie szyby zasypano pod koniec lat 50-tych. (Polska-org.pl)Hałda naprzeciw budynku maszyny wyciągowejJak na razie droga bardzo przyjemna
Jak się później okazało przy dawnej kopalni uranu zgubiliśmy niebieski szlak i niczego nieświadomi posuwaliśmy się niespiesznie lekko pod górkę. Droga doprowadziła nas do kapliczki z płaskorzeźbą, o której nie udało mi się na razie niestety niczego dowiedzieć.
Kapliczka z płaskorzeźbą – tyle mówi mapa
Tuż potem, rutynowe sprawdzenie mapy wykazało, że nie tędy droga. Cofamy sie więc na leśną przecinkę, która ma nas doprowadzić na niebieski szlak. Niby żaden problem, ale ten skrót okazał się nieco podmokły.
Kwietniowe roztopyPrzemówienie Jacka w sprawie zmiany przewodnikaPlusy błądzenia – łąka śnieżyc
Nieco ubłoceni wróciliśmy na niebieski szlak, który wcale nie wyglądał lepiej. Na szczęście teren zaczął się wznosić i do granicy dotarliśmy suchą nogą.
Szlak niebieski jak tor wodnyNad doliną Beczkowskiego potoku. Ledwo można odczytać te tabliczki.
Tutaj kończy się niebieski szlak i dalej idziemy już zielonym, który biegnie wzdłuż granicy. Teren nieznacznie się wznosi, a za nami wyrastają Mrowiniec i Kobyla Góra.
Mrowiniec i Kobyla Góraa Śnieżka nadal biała
Poziomice zaczynają gęstnieć i podejście robi się dość wymagające.
Różne techniki wchodzenia
Ostatecznie docieramy na szczyt jesteśmy tam sami więc robimy sobie sesję zdjęciową.
Tyle widać z Jańskiego Wierchu
Co prawda Jański Wierch to cel główny naszej wyprawy, ale schodząc napotkaliśmy jeszcze nie lada atrakcje.
Świetny punkt widokowyRzut oka na PetřikoviceAż trudno uwierzyć, że za chwilę przejedzie tędy stado motocyklistówi pojechalia my schodzimyTo nam się udało!
1 kwietnia 2021. Jedziemy w Góry Krucze. W Lubawce stajemy na parkingu Lubatexu.
Od razu jesteśmy na właściwym szlaku, który na tym odcinku prowadzi przez pole.
Na granicy lasu szlak zielony zaczyna prowadzić stromo pod górę.
Święta Góra (701)
Wąska dróżka prowadzi cały czas pod górę. Zaczynają też pojawiać się formacje skalne.
Słońce tego dnia nie mogło się przebić przez chmuryŚwięta Góra w całej okazałościRzut oka na LubawkęI dalej graniąWidoczność nie była doskonała, ale Zadzierną i Bukówkę można było dostrzec
Po krótkim wypłaszczeniu rozpoczęło się kolejne ostre podejście. Znaleźliśmy się w granicach rezerwatu Kruczy Kamień utworzonego w 1954 roku.
Takie podejścieKrótki postój przed szczytem
Jeszcze trochę pod górkę i docieramy do punktu widokowego.
Na tabliczkach mocno wytarte napisy ‚Kruczy Kamień’ i ‚Krucza Skała’Punkt widokowy i Bógdał (747) na pierwszym planie, a w dole Dolina Miłości. Nazwa pochodzi od potoczku Miłość, który wpada do Raby, która z kolei kończy swój bieg w Czarnuszce.Sępia Góra (742)
Od tego momentu mamy już zdecydowanie łagodniejszy odcinek podejścia z kulminacją obok Starca (716)
Po jakimś czasie ścieżka przechodzi w szeroką lekko kamienistą drogę i zaczyna się lekki spadek w kierunku Rozdroża Trzech Buków.
Takie „krzesełka” pojawiały się przy drodze co kilkadziesiąt metrówKompletna cisza i zero turystów na szlaku
Tutaj nasz zielony szlak zawraca w stronę Krzeszowa. Następny odcinek trasy pokonamy szlakiem niebieskim, który poprowadzi nas do Krzyżówki BHP.
„Przesiadamy” się na niebieskiMiejscami jeszcze całkiem sporo śnieguI znowu rozwidlenie szlaków. Teraz przechodzimy na czerwony.
Ten fragment trasy z uwagi na wysokie jodły po obu stronach drogi trochę przypomina Dolinę Kościeliską. Tyle że szlak trawersuje górkę, więc z jednej strony mamy strome zbocze a z drugiej ostrą przepaść.
Podobne zdjęcie zrobiłem w Tatrach – tylko but innyi przepaść nieco większaFantastyczna droga
Za źródłami Raby zaczęło się trochę bardziej strome podejście, a śniegu było tyle że po prostu nie dało się po nim nie iść.
„Biały puch”Pod górkę i po śniegui do tego wąsko
Jakoś się w końcu po tym zapadającym się śniegu wdrapaliśmy na Przełęcz Wiązowną, gdzie przebiega granica Polsko-Czeska. Tutaj kończy się czerwony szlak i teraz już zielonym przejdziemy spory kawałek wzdłuż granicy mijając czeskie słupki po lewej a polskie po prawej stronie.
Na grani(cy)
Po drodze otwiera się widok na najwyższy szczyt Kruczych Gór – Královecký Špičák.
Královecký ŠpičákPogoda nie była idealna, ale nie ma co narzekać – całą drogę przeszedłem w krótkim rękawku
Trochę po 15 docieramy do celu. Idealna pora na piknik i garść informacji o samym szczycie. Głos ma niezawodny Marek Staffa:
Szeroka ( Der breite Berg, Polska Góra, Głazica, Szeroka). Najwyższy szczyt polskiej części Gór Kruczych. Pomimo, że należy do najwyższych wzniesień w całych Górach Kamiennych, do dzisiaj istnieją wątpliwości w polskiej literaturze co do usytuowania i nazwy szczytu. Wynika to z faktu, że grzbiet w tym rejonie jest szeroki, a kulminacje są słabo zaznaczone.
Szczęście zdobywczyniDuma zdobywcyObiadek na świeżym, górskim powietrzuA tak wygląda kulminacja Szerokiej (842)
Całe zamieszanie z umiejscowieniem szczytu potwierdziło się jakiś kilometr dalej. Na drzewie ukazały się resztki kartki z nazwą szczytu.
Pozostała część drogi, z małymi wyjątkami, prowadziła już tylko w dół.
Pod sam koniec weszliśmy jeszcze na niebieski szlak, który biegnie tuż pod Kruczym Kamieniem. Z dołu robi chyba jeszcze większe wrażenie,
Wykorzystaliśmy ten dzień na maksa! Wish You were here, Chris.
17 czerwca 2020 r. Na punkt wyjścia wybieramy Bobrów ze względu na znajdujące się tam ruiny pałacu. Ogrodzony teren nie daje jednak możliwości bliższego przyjrzenia się obiektowi i terenowi wokół niego. Podjeżdżamy więc na samiuteńki koniec asfaltowej dróżki, gdzie kończą się zabudowania i zaczyna polna ścieżka.
Już bliżej szczytu nie da sie podjechać.
Ten fragment trasy prowadzi poza szlakiem, początkowo przez wybujałą łąkę a potem przez las obok niewielkiego stawu.
W dali majaczą Karkonosze.
Gęste poszycie lasu.
Tak wygląda cisza w lesie.
W miejscu gdzie nasza leśna ścieżka wchodzi na zielony szlak otwiera się widok na obszerną łąkę zwaną Polanką Imieninową.
Za Polanką wchodzimy ponownie w las. Zaczyna się mniej lub bardziej uciążliwe podejście, głównie ze względu na lekką duchotę. Obchodząc Gilotynę (454) od południa napotykamy na całe mnóstwo mrowisk.
Południowe zbocza Gilotyny.
Ogrodzone stanowiska mrówek.
Według mapy tu gdzieś powinna być wiatka. Za to mamy początek podejścia.
Nagle taki jałowy placek w środku lasu. Może tu będzie młodnik?
Powoli docieramy do zbiegu szlaku zielonego z czerwonym.
Po dotarciu do miejsca gdzie szlak zielony łączy się z czerwonym, czeka nas jeszcze parę metrów do Przełączki i robimy sobie postój na uzupełnienie kalorii. Czasem przejdzie jakiś wędrowiec, ale w sumie ludzi dziś wyjątkowo mało.
Z Przełączki krótkim podejściem docieramy do Husyckich Skał (znowu pusto!) i od razu żwawo ruszamy czarnym szlakiem pod górę w stronę szczytu. Po drodze nie spotkamy żywego ducha, co znacznie ułatwi nam poruszanie się w terenie.
Husyckie Skały.
Tędy na Krzyżną Górę.
Wraz z wysokością zaczyna pojawiać sie Sokolik, na którym dostrzegamy jakichś ludzi.
Podejście nie było aż tak męczące więc od razu przypuszczamy atak na szczyt.
Krzyż na Krzyżnej Górze (Falkenberg) ustawiono z inicjatywy małżonki właściciela Karpnik, pruskiego księcia Wilhelma, Marianny von Hessen-Homburg z okazji urodzin księcia 3. lipca 1830 r. Odlany z żeliwa w hucie gliwickiej poświęcony został 28 maja 1832 r. Nosił inskrypcję: „Des Kreuzes Segen über Wilhelm, seine Nachkommen und das ganze Thal.” = „Błogosławieństwo krzyża dla Wilhelma, jego potomków i dla całej doliny”. Wg niepotwierdzonych informacji trafiony w latach 60-tych krzyż zamieniono na niższy bez inskrypcji. Na stokach Góry Krzyżnej (654 m n.p.m.) znajdował się średniowieczny zamek Sokolec (niem. Falkenstein), wzmiankowany w 1364 r., który spłonął w 1434 r. (polska-org.pl)
16 maja 2020 r. Zapowiada się kolejny pogodowy rodzynek więc należy go wykorzystać maksymalnie. Choc tradycyjnie bez przesady, bo w Mniszkowie jesteśmy już po południu. Podjazd wzdłuż Hutniczego Potoku jedyną prowadzącą przez Mniszków drogą prowadzi do małego (na 5 aut) parkingu pod lasem. Od tego miejsca ruszamy pieszo do odległego o kilkadziesiąt metrów węzła szlaków na Polanie Mniszkowskiej.
Widok z parkingu na pasmo Gór Ołowianych, biały kieł Połomu i czerwoną dachówką kryty budynek Zespołu Profilaktyki i Rehabilitacji
Trochę w lesie chłodno mimo słońca
Dwa charakterystyczne suchotniki przy drodze
Od Polany Mniszkowskiej ruszamy z kopyta szerokim traktem przed siebie. Nie planujemy żadnych postojów ani podejść. Nie zamierzamy też trzymać się niebieskiego szlaku, który wkrótce ucieka w lewo pod górę na Wołek (878), tym bardziej że całkiem niedawno sobie ten odcinek przeszliśmy.
Przed nami widełki z odejściem na Wołek
Poza kilkoma kałużami i rzadkimi prześwitami, dalsza droga jest raczej mało urozmaicona. Dość nieforsownie podchodzimy na wysokość 830 metrów n.p.m. w miejscu, gdzie wraca do nas szlak niebieski.
Powoli pod górkę
Od tego momentu droga zaczyna łagodnie opadać w kierunku Rozdroża pod Bielcem (779). Niestety obecnie niewiele można się dowiedzieć z tego, co zostało po umieszczonych tu drogowskazach.
Jeszcze do okolic Przełęczy Rudawskiej, gdzie ucieka nam szlak żółty, trasa nieco opada. Potem zaczyna się dość wąskie, kamieniste podejście, które zakończy się dopiero na Skalniku.
Na szczycie czeka nas rozczarowanie – ktoś zniknął pieczątkę. Za to żeby udokumentować zdobycie szczytu mamy do wyboru aż dwie tabliczki.
Ktoś dosłownie potraktował „zbieranie pieczątek”
Trudno uznać Skalnik za szczyt z jakiegoś powodu ciekawy. Zarośnięty i bez wyraźnej kulminacji nie zwróciłby niczyjej uwagi, gdyby nie fakt, że jest najwyższym szczytem Rudaw Janowickich i z tego powodu zaliczanym do Korony Gór Polski.
Inaczej sprawa ma się z pobliskimi skałami zwanymi Małą Ostrą. Bez tego punktu widokowego Skalnik byłby jak szampan bez bąbelków.
Na pierwszym planie gołoborze pod Skalnikiem
Karkonosze z Małej Ostrej
Sokoliki widziane z Małej Ostrej
Skałki były popularne chyba od zawsze, a na samym Skalniku stało kiedyś schronisko.
21 września 2019. Pogoda jak marzenie, więc niespiesznie, jak to my, ruszamy w górki. Parkujemy w miejscowości Podgórki, gdzie znajduje się imponujący pałac.
Od razu ruszyliśmy dziarsko w złym kierunku
Chwilę asfaltem, a potem już szeroką polno-leśną drogą dotarliśmy do wiatki gdzie zrobiliśmy sobie pierwszy postój.
Akcja antykleszczowa
Skąpani w słońcu
Za chwilę staniemy na popas
Do wiatki w lewo
Może bułeczkę?
Odcinek od wiatki do skrzyżowania z żółtym szlakiem nazywa się, nie bez powodu, stroma. Trochę trzeba było się nasapać, a do tego miejscami zdarzały się spore kałuże w zacienionych miejscach.
Tutaj spotykamy się z żółtym szlakiem i robi się w miarę płasko
Trawersem pod Skopcem
Żółtym szlakiem idziemy tylko kawałek ponieważ omija on Skopiec i prowadzi do Komarna przez przełęcz Komarnicką. Na zakręcie las się przerzedza i otwierają się cudne widoki aż po Ostrzycę i Grodziec.
Ta ścieżynka zaprowadzi nas na sam szczyt
Teraz czeka nas ponad 70 metrów przewyższenia, wąską ale wyraźną ścieżką usianą olszówkami. Im wyżej tym lepsze widoczki.
Daleko po lewej Ostrzyca ze swoim czubaszkiem
Wojcieszów schowany w dolince
Po chwili wchodzimy w gęsty las i widoki zostawiamy za sobą. Podchodząc na Skopiec od północy mamy górę zaliczoną ze wszystkich możliwych stron. Drugi postój na szczycie to także moje drugie podejście do kesza i niestety tym razem też nieudane.
A w skrzyneczce jest pieczątka
Który to już raz na Skopcu?
Po krótkim postoju ruszamy na Baraniec, który od Skopca dzieli jeno rzut beretem. Tam próbujemy znaleźć karteczkę z potwierdzeniem szczytu, ale chyba słoneczko trochę za mocno przypiekło, bo przecież Baraniec nie należy do Korony Kaczawskiej. Baranki dwa 🙂
Baraniec jak malowany
Szlak niebieski zaprowadzi nas za chwilę na przełęcz Komarnicką
Połom w tle
Zdjęcie z masztem nadawczym Muzycznego Radia (105,8 MHz) na pamiątkę
Z Barańca wracamy pod drzewo, gdzie wchodzimy na niebieski szlak, by po chwili zejść nim na przełęcz Komarnicką.
Na przełęczy Komarnickiej ruch się zrobił całkiem spory. Pod „butami” odpoczywa jakiś człowiek, reszta pracuje w polu przy wykopkach chyba, po chwili jeszcze dwa quady i rowerzysta, nie licząc piechurów.
Przełęcz Komarnicka …
… potwierdzona kamienną tablicą
Soczysta zieleń końcówki lata
Baraniec
Trudno go z czym innym pomylić
Schodzimy ze szlaku i wchodzimy w las nieco pod górkę. Trzeba odzyskać wysokość czyli z 662 m na przełęczy wskoczyć na 720 m, bo tyle ma Folwarczna. Odcinek do szczytu niezbyt długi i po pewnym czasie znowu robimy sobie przerwę. Przy okazji wpada kesz, dość łatwy bo niespecjalnie schowany i w dużym pojemniku.
Prosto na szczyt
Po lewej Folwarczna (720), a po prawej Folwarczna (722)
Folwarczny zestaw piknikowy
Ta idzie do Diademu Polskich Gór
A ta do Korony Kaczawskiej
Tą dźwignią zrzuca się liście
Coś mi się widzi, że ta karteczka zimy nie przetrwa
Kesz nr 76
Folwarczna już za nami
Dalej ścieżka prowadzi nas obok Maślaka więc zbaczamy nieco z drogi, aby obejrzeć skałki na szczycie, a przy okazji podjąć drugi tego dnia keszyk.
Skałki na Maślaku
Właściwie to kesz całkiem spory
Szczytujemy po raz czwarty
Po zejściu z Maślaka już się nie zatrzymujemy aż do końca. Tracimy wysokość i po wyjściu z lasu idziemy skrajem, a po lewej znowu pojawia się fantastyczna panorama. Trochę się zagadawszy przegapiliśmy ścieżkę do zejścia, więc trzeba się było troszkę wracać, ale w sumie i tak przy samochodzie byliśmy równiutko o 16:00. Nieźle jak na tak późny wyjazd.
Ostatnia góra do zdobycia podczas naszego pobytu w Beskidach to Łamana Skała. Celowo nie używam jej drugiej nazwy, bo sporo na ten temat poczytawszy przekonałem się, że synonim Łamanej Skały podawany na niektórych mapach jest błędnym powieleniem sięgającym czasów map austriackich z końca XIX wieku. Sporo ciekawych rzeczy, nie tylko o Łamanej Skale, dowiedziałem się z Forum Beskidu Małego.
Co do trasy, zdecydowaliśmy się na wariant z Targoszowa Wieczorki zielonym szlakiem przez Ćwiękałówkę, potem do schroniska Leskowiec i powrót czerwonym lub żółtym, gdyby nie było już czasu. Miejsce do zaparkowania trafiło nam się jak ślepej kurze ziarno i do tego idealnie przy zielonym szlaku. Wkrótce jednak los postanowił zrównoważyć bilans i po pół godzinie marszu uświadomiłem sobie, że nie zabrałem z samochodu czapeczki przeciwdeszczosłońcowej.
Cześć losowi, który dał nam ten skrawek ubitej ziemi dla samochodu
Początkowy fragment trasy prowadził przez las
Tutaj zielony szlak wychodzi z lasu na szosę (suchą)
700 metrów szosą przez Paczkówkę, Ćwiękałówkę i Baryłówkę, po czym szlak skręca w prawo i po chwili jesteśmy znowu w lesie.
Szlak ucieka z asfaltu
Czyżby kleszcz?
Z Baryłówki czeka nas teraz kilometrowy odcinek podejść – w sumie 175 metrów, aż znajdziemy się na Czarnej Górze (808 m n.p.m.) Po drodze nic ciekawego się nie wydarzyło, może za wyjątkiem dzięcioła czarnego, którego widziałem pierwszy raz w życiu, ale który nie dał się sfotografować.
Akcja „kleszcz” na Czarnej Górze
Wciąż zielonym szlakiem, dość żwawo bo teren się wyrównał, zmierzamy w kierunku skrzyżowania pod Smrekowicą. Gdzieś w oddali zaczyna grzmieć. Przypominamy sobie, że rano sprawdzaliśmy prognozę pogody i była informacja o burzach, ale najwyraźniej wyparliśmy ja ze świadomości jako osłabiającą morale i mogącą pokrzyżować plany na resztę dnia.
Przyjemny szlak przez las
Kilka metrów przed skrzyżowaniem szlak jest zawalony drzewami
Jeszcze tu dzisiaj wrócimy
Od skrzyżowania pod Smrekowicą wchodzimy na czerwony szlak, który zaprowadzi nas do celu. Grzmieć przestało, a kropiło tylko na krótkim odcinku od Polany Suwory.
To samo drzewo z innej strony widziane
Tyle można było zobaczyć spod Smrekowicy
Jest i Smrekowica (901 m n.p.m.)
Te tajemnicze formacje skalne już wcześniej spotkaliśmy wchodząc na Lausche
Dla przypomnienia
Gdy dochodzimy do rozwidlenia szlaków okazuje się, że panuje tutaj pewna dowolność w nazewnictwie. Na apce mam Rozstaje pod Łamaną Skałą (888 m n.p.m.), tymczasem na tabliczce widnieje: Rozstaje pod Mlada Horą (Anula) 910 m n.p.m. Akurat tutaj choroba wysokogórska nam nie grozi więc szybko przechodzimy do innych ciekawostek.
Obowiązkowy wpis na blogach o Łamanej
Sporo informacji jak na taki spłachetek
Hej! Idem w las piórko mi się migoce. Hej! Idem w las dudni ziemia, kie kroce.
Stąd do szczytu już niedaleko. Trochę pod górkę, trochę w dół i voilà. Ma… Łamana Skała oczywiście!
Ten aparat odmładza
Przy okazji pokręciłem się trochę za keszem, o którym czytałem że jest tutaj gdzieś, ale przemoknięty. W sumie nie chodziło nawet o sam kesz, tylko o wpis jakiego dokonał jakiś Niemiec.
Niestety nie mówię po polsku, więc mój dziennik jest napisany tylko w języku niemieckim.
Diesen Geocache loggte ich während einer Reise nach Polen, die wir mit drei Männern unternahmen. Wir starteten am 20.05. in Osnabrück und kehrten dorthin am 26.05.2019 zurück.
An diesem Samstag entschieden wir uns für eine kleine Wanderung, unweit unseres Ferienhauses. Wie es (schlechte) Tradition bei unseren Urlauben ist, missachteten wir wieder jede einfache Wanderregel..
– am Abend zuvor hatten wir reichlich Alkohol getrunken
– wir stiefelten erst zur Mittagszeit los
– trugen teilweise ungeeignetes Schuhwerk
– sind ungeübt im Wandern
– führten keine Getränke bei uns
– kannten den Weg nur so uuuuungefähr
Naja, jedenfalls mussten wir uns die letzten 200 Höhenmeter echt durch den Busch kämpfen und erreichten dann endlich endlich den Kammweg.
Die Dose versteckte ich wirklich gut, die Koordinaten sprangen munter umher.
Aber Aufgabe – DNF war keine Option. Wozu sind wir denn sonst den sch*iss Berg hochgekraxelt
Irgendwann wurde ich dann fündig.
Der Doseninhalt ist komplett unbrauchbar, hier war nur ein Fotolog möglich.
Gefunden und geloggt wurde um 17:01 Uhr.
Dałem ten tekst w tłumacza Google i wyszło tak:
Zalogowałem tę skrzynkę podczas podróży do Polski, którą podjęliśmy z trzema mężczyznami. Zaczęliśmy 20.05. w Osnabrück i powrócił tam 26.05.2019.
W tę sobotę zdecydowaliśmy się na krótką wycieczkę, niedaleko naszego domu wakacyjnego. Ponieważ jest to (zła) tradycja w naszych wakacjach, zignorowaliśmy ponownie każdą prostą zasadę chodzenia.
– Wieczorem, zanim wypiliśmy dużo alkoholu
– Zaczęliśmy chodzić w porze lunchu
– Nosił częściowo nieodpowiednie obuwie
– są nieprzeszkoleni w wędrówkach
– nie nosiłem ze sobą napojów
– znał drogę tylko uuuuung
Cóż, w każdym razie musieliśmy pokonać ostatnie 200 metrów naprawdę przez krzak, a potem w końcu dotarliśmy do Kammweg.
Bardzo dobrze schowałem puszkę, współrzędne skakały wesoło.
Ale zadanie – DNF nie wchodziło w grę. Dlaczego jeszcze wspięliśmy się na piękną górę?
W pewnym momencie znalazłem to.
Zawartość puszki jest całkowicie bezużyteczna, tylko możliwy fotolog.
Znaleziono i zalogowano o 17:01.
Piękna opowieść, nieprawdaż?
Po zejściu z Łamanej Skały zatrzymujemy się na krótki popas pod Anulą.
Następnie wracamy do skrzyżowania pod Smrekowicą i kontynuujemy czerwonym szlakiem do schroniska pod Leskowcem.
Znowu nadciąga burza
Z burzą w tle
To nie piorun, to piła
Jak się później okazało burza też postanowiła odwiedzić Leskowiec i w pewnym momencie nasze drogi prawie się zeszły. Na szczęście piorun uderzył jakieś 300 – 400 metrów od nas, więc choć z duszą na ramieniu, ale cali i zdrowi mogliśmy się schronić przed deszczem w wiatce na Leskowcu.
W wiatce między deszczykiem a ulewą
Ostatnia szansa na widoki zanim niebo zaciągnie się na długo
Typowy ubiór turysty z Legnicy
Osmalona tablica, wypalone koło na ziemi – piorun oszczędzający drogowskazy?
Korzystając z przejaśnienia (eufemizm) dotarliśmy do schroniska, gdzie trochę się osuszyliśmy i zamówiliśmy coś do jedzenia. Tymczasem rozpadało się na dobre więc znowu coś zamówiliśmy. Można by tak w nieskończoność gdyby nie podsłuchana informacja, że około 18.00 ma przestać padać.
Ciągle pada ,,,
I rzeczywiście, przy lekkim kapuśniaczku ruszyliśmy ze schroniska żółtym szlakiem (bo krócej) w stronę leśnego parkingu.
Schronisko PTTK Leskowiec
Niby znowu pod górę, ale znaleźliśmy skrót, który omija szczyt Leskowca
Po zdobyciu Babiej Góry zrobiliśmy sobie dzień przerwy od gór, choć nie do końca, bo jednak parę kilometrów nabiliśmy wchodząc na platformę widokową pod Mioduszyną w Suchej Beskidzkiej.
Ale w środę przyszedł czas na kolejny, trzynasty już szczyt, w kolekcji Diadem Polskich Gór. Wycieczkę zaczynamy na samym krańcu Stryszawy Roztoki, tam gdzie kończy się asfalt i szlaban nie pozwala jechać dalej. Planujemy ścieżką przez las dostać się na niebieski szlak, którym dojdziemy aż na Jałowiec.
Od szlabanu dróżką w las
Na razie całkiem płasko
Tutaj wchodzimy na niebieski szlak
Od wejścia na szlak niebieski zaczyna się jednostajne i dość strome miejscami podejście do Polany Krawcowej, gdzie dochodzi odcinek szlaku żółtego z Roztoki.
Trzymamy się szlaku
I pniemy się do góry
Samochód został na wysokości 660 m n.p.m. a Polana Krawcowa to już 909 m n.p.m.
40 minut do Jałowca
Nad polaną otwiera się widok na północny stok Lachów Groń
Kilometr dość stromego podejścia
Na rozległej polanie na szczycie Jałowca spokojnie znajduje się miejsce dla nas i kilku grupek turystów. Jest tu wiatka, ławeczki i tablica z panoramą w kierunku Babiej Góry i Pilska. Ja korzystam z okazji i schodzę 200 metrów żółtym szlakiem po kesza.
Na Hali Trzebuńskiej
Kesz ukryty pod kamieniami
Widok na Babią Górę z polany przy żółtym szlaku
Z Jałowca kontynuujemy niebieskim szlakiem, który przez pięćset metrów biegnie razem z żółtym. Potem niebieski ucieka w prawo, a my idziemy sprawdzić co ma do zaoferowania reklamujące się już na Jałowcu schronisko „W Murowanej Piwnicy”.
Wygląda zachęcająco
Schodzimy z Jałowca
Od tego miejsca już tylko żółtym szlakiem
Widać już dach schroniska
Miejsce ciekawe, ale tym razem nie skorzystaliśmy z oferty
Ze schroniska wracamy na przełęcz Opaczne i przechodzimy na druga stronę, żeby długim trawersem dotrzeć do tego odcinka żółtego szlaku, który biegnie od Polany Krawcowej i zaprowadzi nas do Roztoki.
Ścieżką do żółtego szlaku
Stryszawa w dolinie
Skrzyżowanie z żółtym szlakiem. Teraz skręcamy w prawo
Coraz węższa ta ścieżka
Samotne i wyniosłe
Po pewnym czasie docieramy do miejsca gdzie rósł świerk Siłosław. Już nie rośnie. Tak pisał o nim Kurier Stryszawski:
17.12.2012
Jedna z wizytówek Stryszawy, czyli pomnik przyrody – świerk Siłosław, już nie istnieje. Jak donieśli nam nasi czytelnicy, szlak ze Stryszawy Roztok na Jałowiec stracił jedną ze swoich atrakcji.
Mający ponad 200 lat, rosnący na „Leśnej ścieżce przyrodniczej im. Kardynała Stefana Wyszyńskiego”, świerk Siłosław zwalił się prawdopodobnie na początku zimy.
Ze względu na swoje okazałe wymiary (miał 30 metrów wysokości) drzewo zostało wpisane do rejestru pomników przyrody.
Według leśniczego, Ryszarda Hadki, zwalenie się drzewa było tylko kwestią czasu. Świerk na wskutek rażenia piorunem już od ponad dwóch lat był obumarły. Najprawdopodobniej w miejscu, gdzie rósł Siłosław zostanie postawiona tablica pamiątkowa.
Szlak za świerkiem uległ jeszcze większemu zwężeniu i zacienieniu. Dobrze, że ostatnio nie padało, bo brodzilibyśmy tutaj w błocie.
Dość ponury fragment szlaku
Wodospad Roztoki
Tutaj żółty szlak wychodzi na szosę. Jeszcze kawałek i jesteśmy w punkcie wyjścia
W drugi dzień pobytu w Beskidzie Makowskim naszym celem staje się najwyższy szczyt Pasma Laskowskiego – Lasek. W Koszarawie zostawiamy samochód przed budynkiem gimnazjum i wracamy do miejsca, gdzie żółty szlak ucieka przez drogę w stronę rzeki.
Zakładamy, że zakaz parkowania przed szkołą nie dotyczy wakacji
Przez moment szlak biegnie szosą
Po kilkunastu metrach między zabudowaniami dochodzimy do rzeczki (też Koszarawa) i idąc wzdłuż niej po chwili znajdujemy przejście na drugą stronę.
Nie tędy droga
Ale jak można przeczytać na blogu górskie wędrówki, nie zawsze suchą nogą dało się przejść:
Musimy zmierzyć się jej wcale nie wąskim nurtem. Przeskoczyć się go nie da, bo jest za szeroki. Brodzić przez niego raczej też nie będziemy, bo za głęboko. Gdzieś z pewnością jest jakiś mostek, ale nie w pobliżu. Co zatem? W głowie rodzi się świetny pomysł, jak u Pomysłowego Dobromira (kto pamięta taką dobranockową baję?). Otóż wrzucamy do potoku szereg kamieni i po nich przechodzimy na drugi brzeg.
Ten „mostek” wytrzyma wszystko
Od tego momentu zaczyna się mozolne pokonywanie poziomic. Od 570 metrów n.p.m. na poziomie szosy do 770 metrów n.p.m. w miejscu, gdzie żółty szlak zakręca w lewo i lekko się wypłaszcza. Niby pogoda ładna, ale musimy robić częste postoje, bo powietrze jakieś ciężkie i duszne z braku choćby rzadkich powiewów wiatru.
Kolejny postój, a powietrze ani drgnie
Lachów Groń (1045) w prześwicie między drzewami
Wciąż pod górkę i do tego zawalidroga przed nami
Za zakrętem tradycyjnie „udało nam się” trochę pobłądzić, ale głównie z winy fatalnego stanu szlaku w tym miejscu, skutecznie zatarasowanego poprzewracanymi drzewami. Potem robi się znacznie przyjemniej – droga trochę szersza, lekki wiaterek i tyle samo podejść co zejść.
Do tego miejsca nie spotkaliśmy na szlaku żywego ducha (potem zresztą też)
Babia Góra już czeka
Jeszcze trochę i …
Docieramy do „Chatki Elektryków” (czyli Studenckiego Schroniska Turystycznego „Lasek”), w której gospodarzem jest Lech Stasiak. Przed chatką są ławeczki i cień, więc nawet nie zaglądamy do środka. Tym bardziej, że drzwi są zamknięte, a na nich tylko numer telefonu.
Za chwilę rozsiądziemy się na ławeczkach
Z chatki na Lasek czeka nas teraz podejście, ale niezbyt długie i do tego odpoczęliśmy sobie, więc problemów nie było.
Powyżej schroniska jest jeszcze całkiem sporo zabudowań
Niezbyt strome, ale jednak podejście
Ostatnie metry przed polaną z widoczkami
Natomiast niewielkie problemy pojawiają się, gdy trzeba ustalić położenie szczytu. Moja aplikacja na telefon nie widzi szczytu, więc najpierw na wszelki wypadek robimy sobie zdjęcia pod czymś, co wygląda jak ambona (myśliwska) i jednocześnie wygląda na najwyższy punkt w okolicy.
Coś czuję, że szczyt jest gdzie indziej
Jeszcze kilkanaście metrów szlakiem i pojawia się ostateczne potwierdzenie zdobycia kolejnego szczytu Diademu Polskich Gór.
Poza kapliczką i oznaczeniem szczytu znajduje się tu jeszcze wybitnie niefotogeniczne domiszcze, które ze względu na swoją niefotogeniczność nie zostało sfotografowane.
Droga powrotna przebiegała w zdecydowanej większości poza szlakiem. Po pierwsze dlatego, że kontynuowanie żółtym szlakiem zajęłoby masakrycznie dużo czasu i do tego sporą część szosą, a po drugie – zawsze lepiej wracać nowym szlakiem (jeśli to możliwe) po nowe wrażenia. Apka (mapa-turystyczna.pl) nie zawiodła i poprowadziła nas dokładnie do samochodu.
Łąki łan
Przez mostek weszli, przez mostek zeszli
Aż się prosi, żeby trasą naszego zejścia poprowadzić szlak. Tym bardziej, że niczego nie trzeba po drodze usprawniać – dwie tabliczki na górze wystarczą, żeby przypadkiem nie wejść komuś w obejście. Natomiast apka, jakkolwiek pożyteczna ma swoje dziwactwa, a największe w tym przypadku to chyba nazwanie Laska (823) Butorówką (868).
W niedzielę 16 czerwca 2019 r. pogoda okazała się na tyle sympatyczna, że decyzja o wyjeździe zapadła dość spontanicznie. Wszystko przez upały, które przychodzą falami i jak trafia się okienko poniżej 25 stopni to trzeba korzystać.
Zaparkowaliśmy na ulicy Leśnej w Głuszycy i o 13:50 ruszyliśmy żółtym i niebieskim szlakiem lekko pod górkę. Po kilku minutach dotarliśmy do stawów nad Głuszycą.
Tutaj szlaki się rozdzielają. My kontynuujemy żółtym.
Od rozejścia szlaków i wejścia w las czeka nas długie, prawie niczym nie urozmaicone podejście. Lekka duchota zmusza do częstych postojów.
Tak wygląda zdecydowana większość drogi na żółtym szlaku.
Jedna z niewielu atrakcji po drodze – spory głaz z tajemniczymi rytami.
Na temat samego kamienia pisze na swoim blogu Jakub Pomezański tak:
Idąc doliną drogą prowadzącą na szczyt góry po jej prawej stronie możemy zauważyć m.in. betonową rurę używaną do budowy przepustów wodnych pod drogami. Trafiamy tutaj również na bardzo ciekawy kamień o wymiarach około 2 metrów szerokości i około 1,7 metra wysokości zawierający zastanawiającą inskrypcję – krzyż maltański, za którym następuję duża litera D, a poniżej 34 lub 84 zakończone kropką. Tajemnica kamienia również budzi wiele kontrowersji – jedni uważają, że została na nim wyryta data rozpoczęcia budowy podziemnego kompleksu na Soboniu (34 jako 1934) inni posiadają bardziej fantastyczne koncepcje, których pozwolę sobie tutaj nie przytaczać. Na jego temat mam jednak swoją teorię – myślę, że jest to znak geodezyjny. Sam duży kamień skutecznie zastąpił ewentualny mniejszy kamienny słupek, który należałoby przede wszystkim tam wnieść (co samo w sobie byłoby dość męczące), a następnie wkopać. Znając niemiecką praktyczność oraz to, że został tam wyryty krzyż maltański bardzo często znajdujący zastosowanie na znakach geodezyjnych wydaje się to być całkiem prawdopodobne.
Kamień z Doliny Marcowego Potoku wraz z wyrytą inskrypcją w zbliżeniu, stan na listopad 2017. (fot. Jakub Pomezański)
Meandrujący Marcowy Potok
Zmiana dekoracji – teraz droga jest kamienista i brak iglaków.
Zdarzały się i takie przeprawy
Szlak zakręca i zaczynają pojawiać się gdzieniegdzie pozostałości kompleksu „Soboń”.
Regularne zagłębienie w ziemi
W tym miejscu przechodzimy na szlak zielony
Zielony szlak doprowadza nas do rozdroża pod Moszną, gdzie robimy sobie postój i testujemy batonikowe szoty.
A gdzie Włodarz na tej rozpisce?
Od tego miejsca jesteśmy na szlaku czerwonym i niebieskim, który zaprowadzi nas do samej Głuszycy. W dalszym ciągu na drogowskazach nie ma ani jednej wzmianki o Włodarzu, który bądź co bądź jest tutaj najwyższy i coś mu się chyba należy?
Ostateczne podejście – jedyny tak stromy fragment szlaku
Jedyne niezarośnięte okienko na szczycie
Wąska panorama z Włodarza
Niespodziewanie dopiero podczas zejścia z Włodarza do Przełęczy Marcowej otwierają się niesamowite widoki.
Widoki przeładne, ale na co ja patrzę?
Wkrótce polana pod Włodarzem przeszła w las, który ciągnie się aż do Głuszycy. Po drodze jeszcze tylko pożegnaliśmy czerwony szlak na Przełęczy Marcowej.
Przyjemne miejsce na odpoczynek
Te znaki nie zostały tak do końca prawidłowo odczytane 🙂
Droga z górki wygodna, choć na początku nieco kamienista, potem szeroka i ocieniona.
Pętla zamyka się gdy wracamy do miejsca, gdzie łączy się nasz szlak niebieski z żółtym. Mijamy stawy i po udanej wyprawie meldujemy się przy samochodzie.
W drodze powrotnej odwiedzamy jeszcze Oberżę PRL na flaczki i ziemniaczki.